W połowie lutego ukazała się notatka o sponsorowanym przez organizacje antynuklearne studium na temat zagrożeń radioaktywnym opadem wokoło Czarnobyla. Czemu powstało takie studium teraz, blisko 30 lat po awarii w Czarnobylu?
Dawno nie było awarii jądrowej, a awaria w Fukushimie, która nie spowodowała zgonów ani chorób popromiennych u żadnego człowieka, przestała być dobrym straszakiem. Dlatego zespół działaczy antynuklearnych chce wskrzesić strach przed Czarnobylem, by zyskać nowy atut dla straszenia ludności w walce przeciwko energetyce jądrowej. Wiarygodność tego artykułu nieco obniża fakt, że na czele tego zespołu stoi niejaki dr Andres Moller, który został oskarżony o fałszowanie danych i o plagiaty, skazany przez Danish Committee on Scientific Dishonesty i potępiony przez naukowców z Danii, z Kanady, z Wielkiej Brytanii, USA i z innych krajów, a nawet przez własnego technika, któremu najpierw wylewnie dziękował za doskonałą pracę, a potem bezpodstawnie oskarżał go o pijaństwo i złą pracę, by usprawiedliwić rozbieżności we własnych artykułach. Ostatecznie dr Moller został karnie usunięty z uniwersytetu w Kopenhadze i stracił zaufanie innych biologów, których większość nie chce już z nim współpracować. Ale przeciętny czytelnik nie zna przeszłości dr Mollera, a zebranie jako zespołu autorów działaczy z różnych krajów nadaje powagę wnioskom z artykułu.
Niestety obserwacje przedstawione w artykule są płytkie, a wnioski sugerowane w podsumowaniu - błędne. Do oczywistych należą twierdzenia, że w razie pożaru lasu osadzone na drzewach izotopy cezu uniosą się w powietrze. Do postawienia takiego wniosku nie trzeba być naukowcem, nie trzeba też zbierać zespołu aktywistów z różnych krajów.