Energetyka wiatrowa miała nas uniezależnić od węgla, a także importowanych nośników energii i zapewnić czyste powietrze. Dzisiaj wzbudza coraz większe społeczne protesty. Okazuje się, że u nas, jak zwykle zresztą, wszystko jest nie tak jak powinno wyglądać. Nie ma norm bezpieczeństwa, nie ma norm hałasu, nie ma norm odległości od zabudowań. Bywa, że gospodarni przedsiębiorcy sprowadzają przechodzone – żeby było taniej - wiatrownie z Holandii, Danii czy Wielkiej Brytanii, które w polskich warunkach po prostu źle funkcjonują, bo… obliczone i skonstruowane zostały na inne prędkości i moce wiatru. Potwierdza to tylko starą prawdę, że mamy jakiś dziwny, niepojęty dar wywracania każdej, nawet najsłuszniejszej idei.
W powszechnej świadomości panuje stereotyp, nowej już generacji, w myśl którego w Unii Europejskiej wszystko jest znormalizowane i jednakowe. A tymczasem to nieprawda i mit. Rozwiązania dotyczące odległości w jakiej od zabudowań domowych mogą być lokalizowane elektrownie wiatrowe państwach Unii Europejskiej są zróżnicowane i nie określają jednej uniwersalnej odległości lokalizacji farm wiatrowych od siedlisk ludzkich. W jednych krajach ustawodawcy kierują się dopuszczalnym poziomem hałasu, z którego wynika odległość. Tak jest w Niemczech, Holandii, Portugalii. We Francji odległość farm wiatrowych od zabudowań została ograniczona różnicą natężenia hałasu w stosunku do poziomu tła, tak by zróżnicowanie poziomu dźwięku pochodzącego od farm wiatrowych nie przekraczało w ciągu dnia 5 dB, a w nocy wynosiło nie było wyższe niż 3 dB. A w innych samą odległością bez względu na poziom generowanego hałasu. W Danii lokalizacja elektrowni od zabudowań nie mogła być mniejsza niż czterokrotność całkowitej wysokości masztu, na którym zamontowana jest turbina) we włoskiej Kalabrii - odległość ta ustalana była jako 20-krotność wysokości masztu, co w praktyce skutkowało oddaleniem farmy wiatrowej od terenów zurbanizowanych o co najmniej o 2 km.