Dania emituje ponad 10 ton CO2 na mieszkańca, a Polska ledwie niecałe 8, ale i tak nas krytykują...
Polska po dziesięciogodzinnej debacie zawetowała w Brukseli wnioski z posiedzenia ministrów środowiska w sprawie tzw. kroków milowych na drodze do redukcji dwutlenku węgla w UE do 2050 roku. Początkowo popierali nas Czesi i Rumuni, ale w końcu „wymiękli". Kilka innych krajów kibicowało nam po cichu, choć oficjalnie zaprezentowało poprawny politycznie i jedynie słuszny kierunek. Przewodzący obecnie UE Duńczycy, którzy od nas przejęli ster unijnej władzy chcieliby do celu iść naprawdę dużymi krokami, choć liczebnie są raczej małym 5,5-milionowym narodem, który - dzięki Grenlandii - może szczycić się 12 - pod względem wielkości na świecie - powierzchnią. Według najnowszych, lansowanych usilnie założeń, w 2030 roku mielibyśmy wszyscy zredukować emisje o 40 proc., w 2040 r. - o 60 proc., a w 2050 r. - aż o 80 proc. w porównaniu z 1990 roku. Na Polskę - co było do przewidzenia - posypały się gromy. Duńska komisarz UE ds. klimatu - Connie Hedegaard podkreśliła, że wszystkie kraje - poza Polską - zgadzały się z przygotowanymi przez Duńczyków „kompromisowymi" rozwiązaniami.
- Będziemy robić swoje, będziemy wychodzić z potrzebnymi propozycjami tak, jak w przypadku międzynarodowych negocjacji klimatycznych, nigdy nie zaakceptujemy sytuacji, by jeden kraj zablokował resztę świata w postępach, to samo tyczy się Europy: jeden kraj nie może blokować 26 krajów - grzmiała.