Kto chce zwalczyć nową inicjatywę, nowy rodzaj pożywienia czy nowe źródło energii wie, że najlepszą bronią jest straszenie ludzi.
Tak było przy zwalczaniu pierwszych parowozów, samochodów, ba, nawet przy zwalczeniu kanalizacji miejskiej jako dzieła „szarlataneryi w celu wytępienia ludności słowiańskiej nad Wisłą". Po strach, jako swą najskuteczniejszą broń, sięgnęli też przeciwnicy energetyki jądrowej twierdząc, że tereny skażone przez awarie reaktorów w Czarnobylu i Fukushimie pozostaną martwe przez setki i tysiące lat. Słowo Hiroszima stało się synonimem kompletnego zniszczenia o niewyobrażalnej liczbie zachorowań na raka wskutek promieniowania. Nawet normalnie pracujące elektrownie jądrowe miały zdaniem przeciwników powodować zachorowania na raka i białaczkę, szczególnie białaczkę dziecięcą, bo przecież najbardziej martwimy się o zdrowie naszych dzieci.
Przez wiele lat te metody zastraszania ludzi przynosiły rezultaty. Przepisy ochrony przed promieniowaniem oparto na hipotezie, że każda dawka promieniowania, nawet najmniejsza, może zwiększać prawdopodobieństwo zachorowani na raka i negatywne skutki dziedziczne. W technice reaktorowej wprowadzono zasadę takiego projektowania reaktorów, by narażenie na promieniowanie było jak najmniejsze, a na poziomie decyzji polityczno-gospodarczych uniemożliwiono zaliczenie energii jądrowej do „czystych" źródeł energii obok wiatru i słońca, mimo, że rozszczepienia uranu nie powodują emisji zanieczyszczeń powietrza w postaci dwutlenku siarki i tlenków azotu, ciężkich metali i pyłów, ani oczywiście nie dają emisji CO2. Ale lata mijają, życie idzie naprzód i ludzkość przekonuje się, że szerzone dawniej obawy są mocno przesadzone.